Nangijala
Zawsze kiedy pisze rap
Idę tam w krainę pełną słońca
Jesteś moim demonem przeszłosci
I tym masz pewnie masz pozostać
Żaden anioł stróż
To wszystko rozeszło się po kościach
Ludzie są żałośni
Począwszy na uprzejmościach
Moja muzyka to moja muzyka
I moja liryka, moja liryke we śnie
Moja liryka we dnie
Moje libretto dialogi, gdy ktoś o godzine pyta się mnie
Wciąz piszę te wersy i znikam jak demon
W krainie gdzie propagowana jest ciągle ta przemoc
Każdy skulony jakby to jego pokeball
Błąd w ewolucji jakiś, wadliwy genom
Zielono jak Zenon, Jurasic Park
Mali ludzie zgromadzony wielki świat
Nie chcialbym żeby było miejsce to bez wad
Ale żeby od płacić VAT?
23 procent, 23 procnet
Tyle baterii zazwyczaj mam w telefonie
Mówilem oddzwonie, światła już pogaszone
Piszę litery, bo kusi ta wizja monet
Moje dwa grosze, moje dwa grosze
Może dwajścia jak Kazik
Chcę na wakacje, ej w karkonosze
Muszę to miasto teraz wystawić
Wciąz wystawiam chuja na robotę
Skoro mogę pisać te litery i mieć kasę potem
Czarno to widzą, są gotem
Z nimi żywot między kowadłem a młotem
Pamietam jak byłem młokosem
Życie tylko jak totolotek
Dzisiaj gramy sobą, a każdy jest botem
Przepowiedz co powie, przepowiedz co powie
Latamy dronem, by widzieć horyzont
Mam tego dość, jadam filet minine
Siadam w kino, które niczym Valentino
I napiszę teksty o niej, o kraino!!
Ludzie cwiczą piękną sztukę umierania
Kiedy umrę czeka na mnie Nanglijniana
Póki co nie mieszam w planach
Rap w nocy i filologia z rana
Jakieś zmiany, póki co brakuje siana
Trochę goi rana, trochę nie
Miałem cię w sercu zamach
Ale w podświadomości chciałem jebać cię
Zajmnij to miejsce, zajmnij to miejsce
Czuję jakbym teraz był tym carlem dickensem
Maluję świat pędzlem, chcociaż calibri
Każdy wie, że tu wędzę, bo brakuje chwili
Trzeba iść pędem, iśc pędem
Bo strach jest bezsensem
Nie ma to sensu, jakbym był Gatesem
To bym wyrzucił strach.exe