Cisza
Zwykle zaczynasz tym że nie chcesz ich ranić chuj
W te błahe sprawy już nie puszczasz pary z ust
Przecież sam nie jesteś idealny lub
Nerwy ze stali gdy puszczają Ci już
I czujesz że mógłbyś zabić ją tu a jednocześnie
Tak nie chcesz jej stracić że znów chcesz tylko wrócić do stałych ról
Więc dławisz w sobie samym ten ból
I gryziesz się w język nim wypowiesz kilka nieprzemyślanych słów
Lub gdy 4 ściany znów sprawiają że zalewasz się łzami i
Nie chcesz obarczać problemami ich bo sam nie lubisz jak ktoś się żali Ci
I nie chcesz mówić nic że boisz się że nie dasz rady nikt
Przecież prócz Ciebie nie powinien wiedzieć jak bardzo czujesz się słaby w tym
Lub kiedy nie chcesz wybaczyć im
Bo przecież nie Ty żeś to schrzanił i nie chcesz wystawić im
Tej dłoni na zgodę pierwszy mimo że brak Ci ich
Zwykle nie mówisz jak brak Ci ich i jak są ważni i nie chwalisz ich
I komplementy znów zostawisz dla tych tanich siks by wziąć którąś do chaty dziś
Tych którzy są przy nas latami tych
Nie doceniamy lub nie dostrzegamy już potrzeby by mówić im jak każdy z nich
Wiele dla Nas znaczy. Ty przecież się znamy tyle lat
A z drugiej strony ilu byś spławić chciał
A oni za nic nadal nie skumali jak ten cały czas
Unikasz ich i chciałbyś raz powiedzieć im „spierdalaj"
Tak by dali spokój ale nie potrafisz tak nie jesteś taki
Tak jak i nie odmawiasz gdy dzwonią żebyś się zjawił tam
Choć z nami chlać czujesz ten nacisk a miałeś coś zrobić z życiem
A nie zawalić wraz z nimi kolejny weekend
I gdy dasz ciała tak że sumienie pali Cię
Ale grzęźnie w krtani gdzieś głupie przepraszam
Jakby to miało wręcz zabić Cię nie powiesz prawdy nie
Łatwiej zakończyć to co między Wami jest
Byle pretekst się nada byś nie przyznawał się do własnych błędów
I za nic nie chcesz by wiedzieli jaki jesteś
Po co masz tłumaczyć że starasz poprawić się jak łatwiej
Kłamać i marzyć że możesz ich nabrać i sprawić żeby
Uważali Cię za kogoś więcej
Mówienie prawdy tak przeraża Cię
Bo Twój oparty na kłamstwach świat zawali się
Bo musiałbyś coś robić zamiast udawać że
Jestem za tym. Zburz to i przemyśl zanim znów
Powietrze zaroi się od przemilczanych słów
Zanim wybuchnie i przekreśli więcej niż kilka niewartych głów
Mów nim niewysłuchany głos przerodzi się bunt
Ja już wybrałem swoją drogę
Przerywam Ciszę
One two
Nie ufam w bliskość przez Was od tak dawna już
Zbyt silnie pamiętam ten nagły brak wsparcia chłód
Od wspólnych splifów i czystej gdzieś na tych ławkach tu
Aż rap coś zmienił i czułem się sam kładąc na kartkach tusz
Jak spytać kogoś czemu nie wspiera Cię
To taka słabość nie stać mnie było na tą szczerość nie
Wolałem zniknąć w ciszy teraz dopiero chcę
Rozliczyć ten żal więc muszę to w końcu wykrzyczeć:
Kurwa potrzebowałem Was
Uczyłem się pisać rapować nagrywać kraść pętle
Bez ani jednej wskazówki w czasach gdy kulał Internet
Jakbyś grzał wodę w tym czaju na gazie
Wyparowała mi pewność siebie na diecie złożonej z żalu i marzeń
Dziś mam jej tyle że czym byś nie chciał jej zagrzać licz się z tym że prędzej od razu to zgaszę
8 lat wyzbywałem się lęku przed tym że zaraz znów kogoś stracę
Ale już koniec z tym wyrzucam żal i mówię co czuję Ci
Nie bacząc na to czy znikniesz bo drugi raz naiwnie
Nie będę myślał że są przy mnie ci
Co mają dla mnie więcej drwin niż wsparcia. Pierdolę te
Ciągłe ataki zarzuty i teorie dlaczego wszystko co robię jest złe
Raz już przestałem ufać sobie przez nich więcej
Nie chcę mieć za bliskich tych co sprawili że ciężej
Mi było być sobą przy nich niż obcych wycieram tę przeszłość jak kurz
Nie pytaj mnie już czemu odszedłem z FP bo teraz też wiesz to już
Te dawne szpile już nie bolą mnie w ogóle ale to że wyszedłeś jak
Zacząłem grać solo koncert Puoć? Tak cieszyłem się że w końcu będziesz tam
Byłeś pierwszym co pomógł mi wejść w ten świat
I gdyby nie to byłem już gotów by kurwa przemilczeć ten track
I zostałaby ta cisza i wy i ja dokąś znów sam niosąc ten żal z sobą
Pierdolę wolę ten czas dotąd zostawić tu jak za gablotą
I to choćby wraz z Tobą jeśli nie umiesz lub nie chcesz już na nowo
Przy mnie stać obok. Masz u mnie czyste jak łza konto
Ale ci co znów mnie zawiodą niech zapomną
Że kiedykolwiek jeszcze przemilczę coś
Mam to za sobą niech zapomną bo
Po drugiej stronie membrany nie siedzi ksiądz co rozgrzeszy mnie
Są tylko fani hejterzy i ludzie do których mówię rzeczy te
M jestem Ci winien siódmy rok prawdę i kredyt ten
Spłacam w numery te kładąc siebie na zawsze już bez żadnej ściemy
A wtedy nieprawdą było że ta miłość zgasła ale przed tym dzień
Jak głupi szczyl chciałem być jak ci raperzy gdzieś
Co rwą te dupy i zdradziłem Cię
I byłem zimnym chujem przez te 7 lat
Tylko sex dzisiaj kończę z tym choć dziś nie czuję już do Ciebie nic
To wiedz że zawsze chętnie Ci opowiem jak to zmienię świat
Gdy znikłem z ławek i przestałem ufać bliskim byłem ślepy
Bo Ty byłeś przy mnie nawet jak popierdoliłem priorytety
Odfrunąłem gdzieś bracie bo popieprzone to życie mam
I widzę jak ląduję Ciebie Ty czekasz i kurwa (mać)
Kończę godzinę brat później ten wers
Bo ryczę jak bym stał przy własnej trumnie trochę tak jest
Ten sen gdy śniliśmy tę przyszłość patrz jak to blisko dziś
I choćbyś ostatnich zwrotek jak pierwszych miał słuchać już tylko Ty
To odpal Heroes i puśćmy płytę
Miejmy trochę prawdy w życiu choćby na własny użytek bo
Żałośnie pragnąłem wsparcia gdy siadłem pisać wiersze
By zobaczyć błysk dumy w oczach rodziców po raz pierwszy
I nienawidzę się za to sztuczne emocje fałszywy ja i tylko prawdziwa ich radość
Uczyłaś mnie mamo o zaufaniu w rodzinie a ja ukryłem się przed Wami wciąż grając
Ale zmienię to zobacz mój rap zobacz jak szczere to
Najgorsza prawda jest lepsza niż kłamstwa to Twoje słowa i nie wiem kto
Odwróci się ode mnie przez nią ale jebię to
To cały ja w pogoni za pierdolonym marzeniem wciąż
I zmienię ten świat i zacznę od siebie dość ciszy
Bo zatruła mi życie tłumacząc mi tak dotkliwie że
Wszystkie te przemilczane prawdy w końcu stają jadowite się
Te stare rany czułem że muszę oczyścić je
By zacząć żyć nawet jeśli ktoś przez to ma znienawidzić mnie
Mam tylko prawdę tylko prawdę