Ballada dziadowska
Postukiwał dziadyga o ziem kulą drewnianą
Miał ci nogę obciętą aż po samo kolano
Szedł skądkolwiek gdziekolwiek byle zażyć wywczasu
Nad brzegami strumienia stanął tyłem do lasu
Stał i patrzał tym białkiem co w nim pełno czerwieni
Oj dadana dadana jak się strumień strumieni
Wychynęła z głębiny rusałczana dziewczyca
Obryzgała mu ślepie aż przymarszczył pół lica
Nie wiedziała jak pieścić nie wiedziała jak nęcić
Jakim śmiechem pośmieszyć jakim smutkiem posmęcić
Wytrzeszczyła nań oczy szmaragdowe płoszydła
I objęła za nogi pokuśnica obrzydła
Całowała uczenie i łechtliwie i czule
Oj dadana dadana tę drewnianą tę kulę
Parskał śmiechem dziadyga w kark poklękłej ułudy
Aż przysiadał na trawie jakby tańczył przysiudy
Aż mu trzęsła się broda i dwie wargi u gęby
Aż się kulą obijał o perłowe jej zęby
„Czemuż jeno całujesz moją kłodę stroskaną
Czemuż dziada pomijasz aż po samo kolano
Za wysokie snadź progi dla czarciego nasienia
Ty wymoczku rusalny ty chorobo strumienia
Pieszczotami to drewno chcesz pokusić do grzechu
Oj dadana dadana umrę chyba ze śmiechu"
Spowiła go ramieniem okręciła jak frygą
„Pójdźże ze mną dziadoku dziaduleńku dziadygo
Będę ciebie niańczyła na zapiecku z korali
Będę ciebie tuczyła kromką żwiru spod fali
Będziesz w moim pałacu miał wywczasy niedzielne
Będziesz pijał z mej wargi pocałunki śmiertelne"
Pociągnęła za brodę i za torbę żebraczą
Do tych nurtów pochłonnych co się w słońcu inaczą
Nim się zdążył obejrzeć już miał falę na grzbiecie
Nim się zdołał przeżegnać już nie było go w świecie
Zakłębiły się nurty wyrównała się woda
Znikła torba dziadowska i łysina i broda
Jeno kloc ten chodziwy owa kula drewniana
Wypłynęła zwycięsko oj dadana dadana
Wypłynęła niczyja nie należna nikomu
Wyzwolona z kalectwa wypłukana ze sromu
Brnęła tędy owędy szukająca swej drogi
Niby szczątek okrętu co się wyzbył załogi
Grzała gnaty na słońcu ku swobodzie ku życiu
Zapląsała radośnie na swym własnym odbiciu
I we żwawych poskokach podyrdała przez fale
Oj dadana dadana w te zaświaty oddale