Potwór
Mimo tego że grzybem niejedna chata porasta
Co większa fabryka dymem na prawo i lewo szasta
To kochamy każdy centymetr naszego miasta
Dlaczego Bo każdy z nas przecież w nim dorastał
To miłość choć z odwzajemnieniem będzie tu trudno
Tu co drugiego człeka miasto wpierdoliło w gówno
Zepchnęło w przepaść trudno zaginął po nim ślad
Więc lepiej żyć tak aby nie zapomniał o Tobie świat brat
Miasto to wir co wciąga do środka
Ty żyjąc w nim nie wiesz do końca co Cię spotka
To potwór co porywa przeżuwa wypluwa
Potrafi spełniać marzenia lecz radzę wam czuwać
To jak czary mary hokus pokus tyle wokół pokus
A niewiele dzieli Cię tłumoku od skoku z bloku
Od fałszywego kroku po którym możesz spaść na dno
To dziwne ale wiecie co My kochamy to bagno
Na spółę z rodzicami wychował mnie ten potwór
Który jest mym domem lecz czasami zżera jak nowotwór
Co bym bez niego zrobił to wizja chora
Bo muszę się przyznać że kocham tego potwora
Na spółę z rodzicami wychował mnie ten potwór
Który jest mym domem lecz czasami zżera jak nowotwór
Co bym bez niego zrobił to wizja chora
Bo muszę się przyznać że kocham tego potwora
Miasto to monstrum miasto ma wielkie kły
Kiedy otwiera paszczę widać ten cały syf
Chociaż ja kocham to by przeżyć muszę znać knyfy
By wspinać się na jego betonowe klify
I nie spaść przy tym bo długo by się spadało
A potwór lubi zjadać takich ciągle mu mało
Przytułki pełne ludzi wyplutych przez system
Ludzi którzy za darmochę od życia dostali w pizdę
Ta współczucie to często obce uczucie
I tacy ludzie są dla miasta niestety jak kamień w bucie
Nie mają dokąd uciec zostają wchłaniani
Przez to wielkie bydlę rządzące się własnymi prawami
Ale muszę Tobie zdradzić bezduszny potworze
W Tobie żyję i między innymi dzięki Tobie tworzę
I chociaż czasem napawasz mnie wstrętem i złością
To ja darzę Ciebie dozgonną miłością
Na spółę z rodzicami wychował mnie ten potwór
Który jest mym domem lecz czasami zżera jak nowotwór
Co bym bez niego zrobił to wizja chora
Bo muszę się przyznać że kocham tego potwora
Na spółę z rodzicami wychował mnie ten potwór
Który jest mym domem lecz czasami zżera jak nowotwór
Co bym bez niego zrobił to wizja chora
Bo muszę się przyznać że kocham tego potwora
Poznasz go aż za dobrze kiedy zrzucisz tu kotwicę
Jego żyły to ulice aorty to obwodnice
Skórą metal beton szkło płucami parki
A zło czai się tam gdzie ciemne zakamarki
Naprawdę kocham to ale przechodzą mnie ciarki
Jak pomyślę o tym co może mi spaść tutaj na barki
Sercem niby targi co pompują w Poznań kasę
A znam osobiście ważniejszych serc całą masę
Społeczeństwo powinno być tym asem w rękawie
Lecz bardziej czuje się tu jak ryby w opróżnianym stawie
Brak powietrza perspektyw szans na lepsze jutro
Miasto rośnie a kieszenie prostych ludzi chudną
Ale życie w nim jest jak narkotyk
Bo głęboko zakorzeniony w nas jest ten lokalny patriotyzm
Jest ich wokół wuchta złodziei oszustów i łotrów
Ja czuję mięte do niego choć wiem też że to potwór
Na spółę z rodzicami wychował mnie ten potwór
Który jest mym domem lecz czasami zżera jak nowotwór
Co bym bez niego zrobił to wizja chora
Bo muszę się przyznać że kocham tego potwora
Na spółę z rodzicami wychował mnie ten potwór
Który jest mym domem lecz czasami zżera jak nowotwór
Co bym bez niego zrobił to wizja chora
Bo muszę się przyznać że kocham tego potwora