Jeśli zginę
Czekaj z tym towarem ja to skręcę doskonale
Później skleję rozpalę złapię trzy buchy dam dalej
Urzeczywistniam talent palę z kaletem znachory
Bo w tamtym wcieleniu sprawiałem że płakały demony
Metafory piękna uogólnianie całości
Jak przeciąganie skręta bez żadnej głębokości
Ani głębiej o błędach marzeniach i miłości
Miastu nie potrzeba herszta lecz absolutnej wolności
Paradoksalny sześcian strachu i bogobojności
Wynaturzona kwestia końca odporności
Która nie do osiągnięcia przez poziom mej świadomości
Jestem gotowy do przejścia przez otchłań nicości
Do nowego miejsca o nieskalanej jakości
Tam gdzie sam słabości besztam jak i rzucam kości
Gdzie nieznana presja i skomplikowanie prości
Ludzie mają tyle ciepła by cieszyć się z radości
Wiesz że bywa różnie było wesele jest pogrzeb
I chyba jestem durniem bo pytam a nadal błądzę
Czemu zło ogólne przeradza się w jeszcze gorsze
I czemu często czyjś sukces musi być kogoś kosztem
Czy uczucia ludzkie wymienne są na forsę
I pojedynczo czy hurtem zostawię jakieś wzorce
Bo często dostrzegam w lustrze coraz ciemniejsze słońce
I uczucie że opuszczę świat jeszcze przed jego końcem
Wyjdę tylnym wyjściem nie zabierając gaży
Lecz wrażenie że jak zniknę nikt nie zauważy
A ja próbowałem zmiany nawet czasową terapią
Mówią że czas leczy rany dla mnie to marny znachor
Wierny syn domator pochłonięty przez złudzenia
Niczym nieznany aktor w teatrze którego nie ma
Protoksyczny patos materialnego istnienia
Z nadzieją że dzieci spaczą dają im to do jedzenia
Prawdę przeinaczą by Cię wsadzić do więzienia
Lecz czy w odpowiedzi na to warto siać ogień zniszczenia
By się upodobnić bo tak to chyba działa
Do ich prochów i teorii w końcu się przyzwyczajasz
Pozornie są hojni by w sekrecie zmienić prawa
By w razie czego mogli odzyskiwać a nie dawać
Media afer Nasza legalna trawa
A te rządowe pojeby robią monopol na dragach
Patrzą się na bajer dzieci latają z towarem
Później sprzedają nawzajem się bo są psychicznie słabe
Kto dziś ma odwagę kogo zjadła ulica
Tamten hajs se darowałem nie chcę widzieć sprzedawczyka
Odgarniacze super zarzekają się z honorem
Żeby z mordy zrobić dupę a z dupy stodołę
Piesi padną trupem bo pójdą na pierwszy ogień
Ja wygram poprzez uczucie talent i starą szkołę
Debilom chuj w dupę bo nie kumają nadziei
Także zrobię co muszę więc Ty też sobie to przemyśl
Każdy dziś wiarusem lecz nie każdy dla idei
Robią to za fundusze czyli prawie jak najemnik
Zaprzedają duszę nie wrócą nawet na chwilę
Dobrze wiem co mówię bo ja stamtąd wróciłem
Trzymam się z daleka od przeżartych pustych znaczeń
Chodzi by królik uciekał a nie o to czy go złapiesz
Ja na nic nie czekam robię co potrafię
Jeśli chcesz to na powiekach przeczytasz mą epitafię
Nie bój się nie uciekaj zabij problem ze strachem
Ja tych lęków się wyrzekam w imię tego
By inaczej żyć uczyć dostrzegać że te wersy to coś więcej
Niż rap który ma uprzedzać wyjście poprzez konsekwencję
Do drogi przymierza nowe świadome przejście
Da nam wiara i nadzieja więc uwierzcie
Potencjalny ten dźwięk niemocy która chce wygrać
Sprawia czasem że na bliźnie pojawia się nowa blizna
Doświadczenia liczba dała Tobie wiele faktów
Do błędu się przyznaj ale idź dalej naprzód
Nie patrz się na lapsów którzy chcą tylko przeszkodzić
Bo dowodzi to chłopaku że coś Tobie wychodzi
Podziel to pół na pół daj mi kawałek całości
I miej szacunek wiele smaku hierarchię wartości
Która nie tylko na tracku i dla publiczności
Lecz dla bliskich i rodaków w tej ciężkiej codzienności
Nie wystarcza rapu ale nie będę pościć
Piję więc za zasób tej prawdziwej prawdziwości
Spalę parę baków noc się zacznie ja nie zasnę
Będę pisał list do czasu z prośbą o kolejną szansę
Sam na spacer pójdę w deszczu
Wyślę go i się zatracę tuż po moim odejściu
Nikt może nie zapłacze ale pozdrawiam koleżków
Z nadzieją też że słuchacze przechwycą to bez przeszkód
Całe ludzkie bractwo niech pamięta prawdę ważną
Powtarzane w kółko kłamstwo może w końcu stać się prawdą
I na baczność nigdy nie stać przed chujem co Ci szmatą wymachuje
I do zeznań zmusza i traktuje pewnie Ty dokładnie wiesz jak
Raczej to odczuje większość społeczeństwa
Idę swą wytyczną nigdy nie przestanę marzyć
Pamięć mam fotograficzną lecz nie znam nikogo z twarzy
Oni mają nawyk robienia rapu po nic
Ja stoję na jego straży a mój rap sam się broni
Przekonań się nie wstydzę jak Ty tego za co płacą
W tak zwanej pierwszej lidze ja jestem amator
A grożą mi debile za pare wersów się sapią
Przynajmniej jeśli zginę to będę wiedział za co